sobota, 10 marca 2018

"Cztery" Rozdział 12 (ostatni)

Rozdział 12.

Nidalei otworzyła oczy, próbując przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Spojrzała na śpiącą Magnolię i na żarówkę zwisającą na kablu z sufitu. Zapaloną. No tak, zapomniała zgasić światło po wczorajszej rozmowie.

Wstała, błyskawicznie ubrała się i obudziła koleżankę. Była bowiem przekonana, że każda przespana godzina dnia to marnowanie czasu, należy więc skrócić tę czynność do minimum. Kiedy Magnolia była już gotowa (to znaczy ubrana i rozbudzona, ale brudna jak wcześniej), postanowiły pójść do kuchni i przygotować śniadanie.

– Oczywiście, jeżeli ten chomik ma jakieś ludzkie pożywienie - powiedziała Nidalei.

– A…Ale podobno…W każdym razie Kora mówiła, że to lisouszka krecionoga.

– I co jeszcze – prychnęła. – To, że spotkałyśmy w lesie gadającego gryzonia i akurat Kora potrafiła się z nią porozumieć nie znaczy jeszcze, że się na czymkolwiek zna!

– Ale ona wygrała prawie 20 nagród w konkursach przyrodniczych – Magnolia przestępowała z nogi na nogę nie wiedząc, co mówić dalej.

Ostatnio nie poznawała przyjaciółki. Kiedyś wydawała jej się ideałem, wzorem, którego nigdy nie dosięgnie, ale teraz…Pewnie ta podróż źle na nią wpłynęła. Tak. Muszą po prostu wrócić do domu i wszystko wróci do normy.

Powlokła się za Nidalei do kuchni, gdzie czekała już Kora. Wyglądała strasznie: całe ciało pokrywało zaschnięte błoto, miała wory pod oczami, a rude włosy pozlepiały się w strąki. Kiedy ją spotkały opierała brodę o stół, siedząc w dziwnej pozycji.

Nidalei zakryła usta dłońmi.

– Jejku, Kora, co ci się przydarzyło?

– Ja po prostu…nie mogłam zasnąć w nocy i…no wiesz…

– Ach, no tak – przytaknęła ze zrozumieniem Nidalei. – Wiem, co czujesz. Sama cierpię na bezsenność i znam ten ból, kiedy nie masz już na nic siły, a i tak nie możesz zmrużyć oka, zaś nad ranem budzisz się z błotem we włosach. Składam ci wyrazy s z c z e r e g o współczucia.

Kora mruknęła coś w odpowiedzi i uderzyła głową w stół.

Następne godziny upłynęły im na spożywaniu śniadania i oglądaniu domu lisouszki. Berta chciała pokazać im Lisouszon, czyli podziemne miasto lisouszek, ale Kora źle się czuła (cóż za niespodzianka) i postanowiły spędzić ten dzień na powierzchni. Pogoda im sprzyjała: było ciepło, wzięły więc pikerilaszcza (coś w rodzaju dużego koca do pikników) Berty i rozsiadły się wygodnie. Magnolia tworzyła krople wody, a Nidalei wiała w nie tak, aby zalśniły w blasku słońca. Mimo psujących się ostatnio relacji cieszyły się, że nie muszą ukrywać przed sobą mocy. Kora też osiadła na pikerilaszczu, ale nie rozmawiała z nimi. Czytała pożyczoną z biblioteczki Berty ,,Pieśń o Haganie i Wolundzyi” (pięknie ilustrowany egzemplarz w twardej oprawie). Przez całe przedpołudnie nie wiedziały, gdzie się podziewa Ori-Ann, ale około godziny 12.00 sama do nich przyszła.

– Posłuchajcie. Mam tutaj księgę Kory wraz z ostatnim listem, o którym nam nie wspominała.

– Zapomniałam o tym…Chwileczkę, czy ty grzebałaś w moich rzeczach?

Ori-Ann zmierzyła ją wzrokiem.

– No cóż, nic się nie stało, wszystko w porządku. No…Eeee…Więc po co właściwie tu przyszłaś?

– Znalazłam ostatnią płytę. Możemy już teraz po nią pójść.

– Dlaczego sama jej nie wzięłaś? – powiedziała Nidalei, niechętnie wstając. – Myślałam, że ktoś taki jak ty, uczennica SAiO rzucająca nożami potrafi po prostu wziąć płytę.

Ori-Ann zastanawiała się przez ułamek sekundy.

– Chciałam na was poczekać. Zresztą…Chodźmy już.

Dziewczyny podążyły za nią.

Nidalei nie mogła doczekać się znalezienia płyty. Miała już dość tej wędrówki i chciała wrócić do szkoły. Magnolia odczuwała niepokój i przerażenie. Intuicja podpowiadała jej, że zdarzy się coś złego. Kora zaś szła jak na ścięcie. Dobrze wiedziała, co się stanie. Powietrze było ciężkie i prawie nie mogła oddychać. Cały czas patrzyła na Ori-Ann, jak idzie dziarsko na przedzie i myślała:

,,Dlaczego?”

i:

,,Kiedy?”

i:

,,Jak mogłam do tego dopuścić?!”

Tysiące słów kłębiło się w jej głowie tak, że nie potrafiła myśleć logicznie. Niebo przykrywała zasłona szarych chmur, przez którą nie było widać słońca. Liście drzew lekko szeleściły.

Marsz nie trwał długo. Płyta, o której mówiła czarodziejka ognia, leżała tuż pod drzwiami do domu lisouszki.

– Doprawdy, to takie trudne, po prostu podnieść płytę? – prychnęła Nidalei.

– Nie, ale chyba nie czuję się godna dostąpić tego zaszczytu – Nidalei zmarszczyła brwi, próbując doszukać się w jej wypowiedzi ironii. Po chwili jednak zaprzestała domysłów i podniosła ostatnią, fioletową ćwiartkę kamiennej płyty.

– I…co teraz?

– Chyba mam pomysł – powiedziała Ori-Ann. – Podajcie mi wszystkie płyty.

– No dobra – Nidalei podała jej swój kawałek.

Ori-Ann zwróciła się do Kory.

– Wiesz, co masz robić.

– Tak, wiem – warknęła rudowłosa.

Oddała jej czerwoną i niebieską płytę, należące do ognia i wody. Wyciągnęła też z torby zieloną – pierwszą, którą znalazły – i przez chwilę trzymała ją drżącymi dłońmi. Nie chciała, żeby piękna przygoda skończyła się w ten sposób, ale podejrzewała, co mogłoby się stać gdyby ich nie oddała.

Ori-Ann ponagliła ją.

Kora wyciągnęła rękę.

Ori-Ann wzięła płytę.

– Było miło, ale…Chyba już czas na mnie. I odbiegła.

Nidalei zaczęła ją gonić, ale Kora powstrzymała ją.

– Puść mnie! Ta szuja Ori-Ann nas okradła! Musimy ją zatrzymać!

– Ale to nie była Ori-Ann – powiedziała Kora.

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz