czwartek, 14 grudnia 2017

"Cztery" Rozdział 8

– Więc tu zaatakowały nas wilki, tu był ten duży kamień, a tu płynie podwójna rzeka – mamrotała Kora, rysując coś w ciemnozielonym notatniku.

– Podwójna – Magnolia utworzyła kroplę wody i dla zabawy kazała jej latać pomiędzy drzewami. – Ciekawa nazwa. I bardzo pasuje.

– Dzięki, może rzeczywiście. Ale najgorsze jest to, że nie znamy powrotnej drogi. Mój kompas tutaj wariuje, a mapa opisuje Las jako wielką, zieloną plamę. Niewielu odważyło się zapuścić tak daleko, jak my, a jeszcze mniej wróciło. Krążą mrożące krew w żyłach opowieści (w większości prawdziwe, jak ta o podwójnej).

Nidalei włączyła się do rozmowy.

– Mnie zawsze ciekawiło to, że w świecie wysoko rozwiniętych technologii nikt nigdy nie wykorzystał Lasu. Nie było wycinki drzew, nie postawiono hotelu, nawet samoloty nad nim nie przelatują. Żeby narysować mapę, wystarczyłoby nad nim przelecieć.

– O ile wiem, odbyły się trzy loty: dwa samolotami, jeden helikopterem. Wszystko porozbijało się właśnie tutaj. Od tamtej pory miejsce uznano za przeklęte.

– Dlatego to takie dziwne, że my tu przyszłyśmy – Magnolia przyklękła, żeby zawiązać but i ruszyły dalej. – I, że się nie boicie. Bo się nie boicie, prawda?

– Mniejsza o to – Kora wyciągnęła z torby księgę. – Mamy już trzy ćwiartki: zieloną, błękitną i czerwoną. Powinnyśmy dostać ostatnią wskazówkę, a tu nic. Ej, a tak poza tym, myślicie, że Goldrea coś szykuje? Niemożliwe, żeby jedyną jej bronią było to stado wilków, które pokonałyśmy. Or, co o tym myślisz?

– Nie wiem, damy jej radę.

– Hmm. Obyś miała rację. W końcu została nam jedna płyta.

Szły dalej, zastanawiając się. Czy Goldrea uderzy raz jeszcze? Kim jest osoba, która dawała im wskazówki? Czy dowiedzą się, gdzie znajduje się ostatnia ćwiartka? Jakiego będzie koloru? Niezależnie od pytań, które sobie zadawały i odpowiedzi na nie, miały szczęście, że Magnolia spojrzała w niebo. Natomiast nieszczęście polegało na tym, że nic nie powiedziała. Zamarła z rozwartymi ustami i palcem skierowanym w górę. Zauważyły to i zamiast, tak jak ona popatrzeć, zaczęły ją uspokajać. Wtedy usłyszały wrzask i zobaczyły ptaki kołujące nad ich głowami.

Nidalei stworzyła wir, który wypychał je, aby nie dosięgły czarodziejek. Wszystkie znajdowały się w oku cyklonu.

– Co robimy?! – zawołała, przekrzykując świst powietrza. – Ori-Ann, zrób coś!

Czarodziejka ognia wyciągnęła przed siebie ręce.

– Nic z tego. Musiały mi zabrać moc, kiedy przelatywały. Chyba żartujesz – odpowiedziała na pytanie Kory. – Ich jest za dużo, żeby rzucać nożami.

– Kora, ty nie straciłaś mocy, ty Magnolia też nie – Nidalei obróciła się. – Magnolia?

Czarodziejka wody leżała nieprzytomna.

– No tak, zapomniałam, że boi się kruków – wymamrotała Nidalei. – Będziemy musiały poradzić sobie we dwie.

Dziewczyna dalej odpychała ptaki powietrzem, ale tym razem zrobiła w wirze dziurę, w której wiatru nie było. Przez ten otwór Kora rzucała kamieniami i po kolei strącała je na ziemię. Zabierało to sporo czasu, a nad głowami czarodziejek wciąż wisiała chmara.

– Obudź Magnolię – czarodziejka z trudem utrzymywała wiatr w ryzach.

Kora pochyliła się nad dziewczyną.

– Mam coś na takie okazje – wyciągnęła z torby brązową buteleczkę, nalała kilka kropel na dłoń i wsmarowała w czoło zemdlonej, która po kilkunastu sekundach ocknęła się.

– Musisz coś zrobić z tymi ptakami.

Magnolia zamrugała oczami. Słońce raziło ją w oczy. Spojrzała na Nidalei, na jej ręce wyciągnięte w górę. Na kruki, które próbowały przebić się przez wietrzną tarczę. Wstała i wyszeptała kilka słów. Wszystkie ptaki spadły na ziemię.