czwartek, 5 października 2017

"Cztery" Rozdział 7

– Udało się – Kora uklękła zziajana na mokrej trawie.

Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Było lato, ciepłe i przyjemne, a ona, wraz z koleżankami przeżywała przygodę życia. Co z tego, że rzuciła szkołę, wszystkie obowiązki i złamała większość przepisów, łącznie z tym najważniejszym, zapisanym w Zielonej Księdze Akademii Przyrodniczej: ,,Nie wchodź do Lasu (wyjątki przewidziane w paragrafach 3, 5, 78, 102)”. Co z tego, że prawie pożarły ją wilki, co z tego, że przeszła przez dwie rzeki przez most własnej roboty i ledwo mogła siedzieć przez drżące jeszcze kolana. To były najlepsze dni w jej życiu.

– I co, Magnolia, jesteś zadowolona? – powiedziała Nidalei czesząc włosy i oglądając się w lewitującym lusterku. – Mogłyśmy wrócić do Szkoły, a teraz masz co chciałaś. Idziemy przez Las z jakąś obłąkaną dziewczyną z nożem. Co się dziwić, że się z nim nie rozstaje, to pewnie jej jedyny przyjaciel.

Wtedy Ori-Ann, która siedziała przedtem obok Kory, wstała i poszła w stronę dalszej części lasu.

– Poczekaj – zawołała Magnolia.

Nie było odpowiedzi.

– Myślicie, że się wkurzyła? – patrzyła z niepokojem na niknącą w wysokiej trawie sylwetką czarodziejki.

– Nie mam pojęcia – powiedziała Kora. – Ale nie musiałaś tak chlapać jęzorem.

– Jej to nawet nie ruszyło. Zresztą, jak się spędza całe życie na bójkach…

– Nidalei, co ty mówisz?! Jesteśmy drużyną, musimy się wspierać, a nie kłócić. Może już zapomniałaś, ale ta ,,obłąkana dziewczyna z nożem” uratowała nam życie!

Czarodziejka powietrza zbladła i ściągnęła mięśnie twarzy.

– Nie jesteśmy drużyną.

Tymczasem Ori-Ann przedzierała się przez krzewy, które wyznaczały granicę Lasu. Na jej twarzy ciernie i gałązki zostawiały czerwone rysy, ale nie dbała o to. Życie w SAiO przyzwyczaiło ją do bólu, poza tym ładna buzia liczyła się tyle co nic. Ori-Ann musiała znaleźć źródło tego dźwięku, który słyszała już na łące. Miała dobry słuch, ale raczej nie muzyczny. Kiedyś, dawno temu bardzo niemądry człowiek próbował nauczyć ją gry na skrzypcach. Cóż, zdarza się. Całe szczęście trafiła do Szkoły Ataku i Obrony. Muzyka była nieprzydatną umiejętnością, dla tych, którzy nie umieli walczyć. Dlatego właśnie poszła sama, bez Magnolii i Nidalei. No dobra, Magnolia była w porządku, ale pod butem Nidalei nie nadawała się do niczego. Kora udowodniła, że mimo swoich dziwactw ogarnie się, kiedy będzie trzeba. Mimo to, Or wolała jak zwykle działać sama. Sama, sama, sama. Dlaczego w ogóle z nimi szła? Dlaczego ktoś zrobił z nich drużynę? A może by tak poszukać ostatniej płyty na własną rękę?

Dźwięk ucichł.

W tej chwili u pozostałych dziewczyn panowała niezręczna cisza. Im dłużej jest, tym trudniej ją przerwać, toteż żadna nie odezwała się przez piętnaście minut czterdzieści trzy sekundy i siedem setnych (nie powinniście pytać, skąd to wiem, ale skoro jesteście tacy ciekawi... Kora napisała w swoim pamiętniku, że tego dnia pobiła swój rekord milczenia o trzydzieści dwie setne – uwierzyłam, bo miała dobrą pamięć do liczb i łacińskich nazw roślin).

Ori-Ann nie przychodziła już od dawna (w ciągu kwadransa wiele się może wydarzyć), a uczennica Akademii Zielarsko-Przyrodniczej niepokoiła się coraz bardziej.

– Musimy jej szukać! – zasłoniła ręką usta, zaskoczona gwałtownością swoich słów. – Musimy ją odnaleźć – powtórzyła, tym razem łagodniej. – A jeśli jej się coś stało?

Magnolia spojrzała na przyjaciółkę.

– Niestety, Magni. To zbyt niebezpieczne. Wiatr, co wieje nad naszymi głowami jest niespokojny. Coś nam zagraża.

– Coś zagraża Ori-Ann. Musimy ją znaleźć i uratować. To, że rzuca nożami i ogniem i radzi sobie sama, nie znaczy, że nie możemy jej pomóc. Mamy dług do spłacenia – Kora wstała i zanim Nidalei zdążyła krzyknąć: ,,Wracaj!” wpadła na czarodziejkę ognia. – Co... co...

– Hej. Możemy już iść dalej.

– Co robiłaś? Właśnie chciałyśmy po ciebie iść. I…mam nadzieję, że nie jesteś już obrażona. Wyszłaś tak…nagle, zaczęłyśmy się martwić.

– Nie rozumiem, o co chodzi. Czy to teraz ważne?

– Ale po tym, co powiedziała Nidalei, opuściłaś nas na dłuższą chwilę. Myślałyśmy, że się na nas gniewasz albo, że coś ci się stało. Miałyśmy już iść cię ratować.

– Nie ma takiej potrzeby – odparła Or z uśmiechem. – Dziękuję za troskę, ale chodźmy już.

Niepokój został rozproszony, lecz Magnolia miała złe przeczucia. Była pewna, że nadeszły nowe kłopoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz