sobota, 12 sierpnia 2017

"Cztery" Rozdział 5

– Jeszcze raz – poprosiła Nidalei

Kora zaczęła od początku:

– Jesteśmy czarodziejkami. Ja posługuję się mocą ziemi; roślinami, skałami…Ty poruszasz wiatrem, Magnolia ma moc wody, a Ori-Ann ognia. Nasze zdolności nie są jednak dziełem przypadku, zostałyśmy wezwane na misję. Musimy uratować Lotosowy Świat przed czarownicą. W świecie tym znajdują się ogromne pokłady energii magicznej i jeśli Goldrea się do nich dostanie…

– Nie dostanie się – wtrąciła Ori-Ann.

– Ale żeby się nie dostała, musimy być tam przed nią. Do tego właśnie służą cztery części kamiennej płyty, są naszym portalem do Lotosowego Świata. Zdobyłyśmy zieloną ćwiartkę, a chwilę później zaatakowały nas wilki, co według mnie jednoznacznie wskazuje na to, że to właśnie Goldrea depcze nam po piętach. Oddaliłyśmy się nieznacznie od polany – mówiąc to, z zachwytem spojrzała na złote promienie słońca zatrzymane na drzewach – i na razie jesteśmy bezpieczne. Ach, zapomniałabym! – w ułamku sekundy poderwała się z ziemi. – Otrzymałyśmy też drugą wskazówkę. Wyruszamy natychmiast.

– Zmrok już zapada – powiedziała Ori-Ann. – Wróćmy się na polanę. Rozpalę tam ognisko.

Tak zrobiły. Ori-Ann wzięła pierwszą wartę (drugą miała Kora, ale prawie natychmiast zasnęła), a pozostałe czarodziejki położyły się spać.

Wczesnym rankiem obudziły się, a właściwie obudziła je Magnolia, która podchodziła do każdej z nich i szturchała lekko. Po chwili, gdy wszystkie były już rozbudzone, zawołała: ,,Czas na śniadanie” i wyjęła zza pleców cztery szklanki z wodą na przezroczystej tacy.

– Jak zrobiłaś szkło?! – czarodziejka ziemi krzyknęła ze zdziwienia.

Sądziła, że jeżeli ktokolwiek, to ona miała monopol na szklanki.

Magnolia uśmiechnęła się tylko patrząc, jak Kora bierze do ręki wodę i uświadamia sobie, że…

– To przecież lód – na co czarodziejka wody pokiwała głową.

To rozluźniło atmosferę. Po kilku minutach śmiały się razem, rozmawiały o szkole, pracy i obowiązkach, ale też o przyjemnościach i zainteresowaniach; książkach, muzyce klasycznej, rzucaniu nożami, zielarstwie i spacerach. Mówiły także o swoich problemach; Korę na przykład wiele osób uważało za szaloną kujonkę (choć spędzała przy nauce tylko trzy godziny dziennie), za to Nidalei cierpiała z powodu zbyt dużej popularności.

– Wielkim jest utrapieniem to całe tałatajstwo. Zaledwie zasiądę do ćwiczeń, a ktoś no nie wiem…na przykład zaprasza mnie na urodziny. Najgorsze jest to, że czasami te przyjęcia odbywają się w tym samym czasie.

Miło im czas upływał. Dziewczyny zgłodniały, toteż Ori-Ann rozdała porcje chleba, Kora zaś wyhodowała jabłonkę. Wszystkie patrzyły z zachwytem jak drzewko się rozgałęzia, kwitną białe kwiatki, płatki opadają i rodzą się owoce. A to wszystko w przeciągu minuty!

– Nie zmęczyłaś się? – zapytała Nidalei z troską.

– Nie – rudowłosa zmarszczyła brwi. – To dziwne, prawda? Czuję tę moc nie w sobie, ale jakby przypływała z zewnątrz.

– Może czerpiesz ją z ziemi – zasugerowała Magnolia.

Chwila za chwilą upływała w ciszy. Poczuły się spokojniejsze. Już nie miotała nimi niepewność; wiedziały (na tyle na ile Kora im wytłumaczyła) co mają robić, czuły, że są wśród swoich, że nie muszą się ukrywać. Nidalei kilka razy otwierała usta, żeby przemówić, ale za każdym razem coś jej przeszkadzało: ptak zaćwierkał w zaroślach albo też ona sama wymyślała powody do milczenia, nieważne. Wreszcie się zdobyła.

– Wiesz, Ori-Ann…– zaczęła trochę nieporadnie. – Muszę cię…przeprosić. Myślałam do niedawna, że jesteś agresywna, że trochę dzikuska, takie były plotki i ja im wierzyłam. Na pierwszy rzut oka wydajesz się trochę ostra, ale gdyby nie ty, nie poradziłybyśmy sobie. Przepraszam bardzo…Naprawdę.

Ori-Ann jak gdyby nie usłyszała. Wpatrywała się gdzieś w dal i mrużyła oczy w skupieniu. Mechanicznie przekładała nóż z ręki do ręki. Ja, choć piszę o niej i pewnie niektórzy sądzą, że ją stworzyłam, nie potrafię przejrzeć jej myśli. Może wsłuchiwała się w głos własnego serca. A może nie.

– Musimy iść – powiedziała.

– Or, zostańmy jeszcze chwilkę – Nidalei popatrzyła na swoją przyjaciółkę, Magnolię. – Wszystkie jesteśmy zmęczone.

– Musimy iść – powiedziała Ori-Ann, zaciskając palce na nożu.

Nidalei była wściekła.

– Zabierz to ode mnie – cedziła przez zęby. – Nie będziesz mi grozić, ty idiotko!

Czarodziejka ziemi pokręciła głową. Z początku tylko przypatrywała się kłótni, ale widząc, że sytuacja się zaognia, spróbowała przemówić im do rozsądku. Jednak prośby i argumenty zawiodły. Kora nie miała wyboru – przyłożyła ręce do ziemi, a między walczącymi wyrósł kamienny mur.

– Spokój – krzyknęła. – Zagłosujmy, ale się nie kłóćmy. Osobiście uważam, że należy iść. Goldrea pewnie przygotowuje już dla nas kolejne stado wilków. Ori-Ann nie zmieniła zdania…A wy?

– Z tego powodu ja i Magnolia chcemy jeszcze odpocząć – Nidalei skrzyżowała ręce na piersiach. – Musimy mieć siłę do dalszej wędrówki. I walki, jeśliby zaszła taka potrzeba.

Znowu zaczęły się kłócić. Czarodziejki ognia i ziemi mówiły o zagrożeniach, zapasach jedzenia i Lotosowym Świecie, który czekał na ratunek. Nidalei chciała dać czas przyjaciółce.

– W takim razie my idziemy, a wy zostajecie.

Magnolia nerwowo żuła kosmyk włosów patrząc to na Nidalei, to na odchodzące towarzyszki. Czy Nidalei miała rację? Dlaczego najpierw przepraszała Ori-Ann, żeby później być tak wredną? Przecież one prawie się pobiły…Z kim powinna pójść, z kim przetrwa dłużej? Czy odegra istotną rolę w walce o Lotosowy Świat, czy też dla dobra sprawy powinna zawrócić?

– Czy chcesz iść dalej? – ostry głos wyrwał ją z zamyślenia.

Zadrżała z zimna i lęku. Co powinna powiedzieć? Czy miała w ogóle jakiś wybór? Co to w ogóle za pytanie? Czy Nidalei wystawiała ją na próbę? Czy to było jedno z tych podchwytliwych pytań? Magnolia była prawie pewna, że jeśli odpowie źle, przyjaciółka nie odezwie się do niej przynajmniej przez tydzień. Spojrzała w jej zimne, stalowoszare oczy.

,,No dalej, zrób coś” – pomyślała. – ,,Masz 50 procent szans na trafienie.”

– Tak.

– W takim razie chodźmy.

2 komentarze: