Pobojowisko wyglądało osobliwie. Wokół czterech czarodziejek leżały setki zamrożonych kruków. Kora, Nidalei i Ori-Ann wpatrywały się w Magnolię.
– Jak tego dokonałaś? – pytały. – Magni, nic ci nie jest? Skąd wiedziałaś, co zrobić?
– No…– dziewczyna zarumieniła się. – Nie wiem. Ale dla najlepszych przyjaciółek było warto.
Zapadła cisza. Było oczywiste, że nie uważają się za przyjaciółki. Współpracowniczki – tak, koleżanki – jak najbardziej, ale nic więcej. Miały zadanie i tylko ono trzymało je razem. Magnolia zauważyła, że coś jest nie tak i postanowiła zmienić temat.
– Czy wiemy już, gdzie jest czwarta płyta?
– Przed chwilą przeglądałam księgę. Nic nie znalazłam. Ona jest naprawdę gruba, pewnie ostatnia wskazówka gdzieś się zawieruszyła. Jutro na pewno coś wymyślimy, ale robi się ciemno i musimy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce…O, widzę coś.
,,Coś” było okrągłymi, ciemnozielonymi drzwiami umieszczonymi w pniu drzewa. Kora chciała pociągnąć za rdzewiejącą klamkę, ale jej ręka zatrzymała się w połowie drogi.
– Myślicie, że możemy tak po prostu wejść?
– Należałoby kulturalnie zapukać – zanim Nidalei zdążyła pomyśleć: ,,jaka ona jest źle wychowana” usłyszała walenie pięścią i okrzyki znajomej.
– Halo! Jest tam kto?! Haaaaaaalo! To bez sensu – dodała ciszej. – Dlaczego nie możemy po prostu ich otworzyć?
– Hmmm…– Nidalei zdawała się być rozdarta pomiędzy dobrym wychowaniem, a perspektywą spędzenia kolejnej nocy pod gołym niebem. – No…jest zimno, niewygodnie i …– przez chwilę szukała argumentu, ale niebo przyszło jej z pomocą. – I właśnie zaczęło padać. Magnolia, otwórz drzwi – widząc dziwne spojrzenia Or i Kory, dodała: – W ten sposób będziesz chroniona. Gdyby coś nas zaatakowało, ty staniesz bezpiecznie za drzwiami.
Oczywiście czarodziejka powietrza kazała zrobić to dla dobra przyjaciółki (nie, żeby nie chciało jej się otwierać drzwi i brudzić rąk rdzą), mimo to Magnolia powiedziała:
– Naprawdę nie wiem, czy powinnyśmy tam wchodzić. Tajemnicze drzwi w środku Lasu…to musi być pułapka, ja to czuję. Poza tym, czy my spodziewamy się znaleźć apartament z czterema łóżkami w pniu drzewa?
– Proszę, otwórz je.
Magnolia nacisnęła klamkę. Weszły gęsiego do wydrążonego pnia i zeszły schodkami w dół. Przed nimi ciągnął się długi, wąski korytarz oświetlony słabo żarówkami wystającymi z sufitu na kablach. Sufit, czyli ubita ziemia nad ich głowami był tak nisko, że Nidalei, najwyższa z czarodziejek musiała się schylać. Dziewczyny otwierały drzwi po lewej i prawej stronie, oglądały wnętrza i szły dalej. W ten sposób zobaczyły czternaście pokojów, w tym: sypialnię z łożem małżeńskim, kuchnię z pomarańczową lodówką, drewnianym stołem i dwoma krzesłami, spiżarnię, do której prowadziły stalowe drzwi z okienkiem zamykane na siedem spustów (nie dostały się oczywiście do środka), sypialnię z dwoma szerokimi łóżkami, gabinet-biblioteczkę w której znajdowała się połowa z toplisty dziesięciu najlepszych książek wg Kory oraz sypialnię z materacem i tapczanem. Na suficie znajdowały się okna, które można było zdalnie (przez naciśnięcie guzika) zasłonić mchem od wewnątrz, żeby nie było ich widać. Dom spodobał się wszystkim, a najbardziej Korze. Wychwalała koronkowy obrus na stole, szafeczki i komody w roślinne motywy, fotel na biegunach…
– Zostańmy tu na noc…– poprosiła, robiąc psie oczy do Nidalei, Magnolii i Ori-Ann. – Ta nora jest piękna! Jeśli spotkamy gospodarzy, to wszystko im wyjaśnimy. Razem usiądziemy przy stole i opowiemy im co nam się przytrafiło, a kiedy już uratujemy Lotosowy Świat, wrócimy tu i odwiedzimy ich jeszcze raz, a potem jeszcze raz…
– Po moim trupie!
Czarodziejki odwróciły się. Przed nimi stała lisouszka krecionoga, największy przedstawiciel chomików z największymi lisimi uszami na świecie. Jej rude futro sterczało na wszystkie strony, a pyszczek rozszerzał grymas przypominający uśmiech psychopaty. Była prawie tak wysoka jak człowiek, a długa jak dziesięciu ludzi stojących w kolejce po zakupy.
– Co wy tu robicie?! Wynocha, powtarzam, wynoście się z mojego domu! – krzyknęła grubym głosem.
– Ależ…panie lisouszko – powiedziała Kora.
– Jestem kobietą! – stworzenie wydało z siebie huk po czym tupnęło krecią nogą. – Na imię mi Berta. No, skoro już powiedziałam siedemnaście słów, powiedzcie mi, skąd jesteście i po co przyszłyście. Ludzie zwykle nie idą dalej niż do rzeki – to mówiąc, Berta zaprowadziła wciąż jeszcze przestraszone czarodziejki do jednego z sapłyjów, czyli pokojów z kominkiem i wskazała im krzesła. Sama założyła różowy fartuszek i usiadła w bujanym fotelu. Dziwne, ale wydawała się teraz dwa razy mniejsza.
Kora opowiedziała jej całą historię, od znalezionego w księdze listu przez przejście przez Podwójną, skończywszy na znalezieniu nory.
– Ma pani naprawdę piękny dom – zakończyła.
– Nie zbudowałam go sama – oświadczyła skromnie Berta, choć w rzeczywistości promieniała z dumy. – Pomagał mi mąż i oczywiście kuzyn, stary Tom. Nie ma ich tutaj, są na Szilce. A, wy nie wiecie, co to jest Szilka, no tak. Ciągle zapominam, że nie jesteście lisouszkami – zaśmiała się niskim, przyjemnym głosem.
Za to Ori-Ann, Nidalei i Magnolia przez cały czas pamiętały, że Berta nie jest człowiekiem. Patrzyły, jak otwierała i zamykała usta, jak gestykulowała łapkami i jak Kora jej odpowiadała. Nie mogły w to uwierzyć. Tymczasem rozmowa toczyła się gładko. Lisouszka opowiadała właśnie o Szilce (dorocznej ceremonii kopania korytarzy w Podziemnym Zamku Lisouszon), gdy nagle coś jej się przypomniało.
– Mówiłaś o jakiejś czarownicy, prawda?
– Tak, o czarownicy Goldrei. Wiesz coś o niej?
– Hmm…– mruknęła Berta, patrząc w przestrzeń, jakby przypominała sobie zdarzenia z dalekiej przeszłości. Przez jej twarz przebiegł grymas bólu i otworzyła usta, ale zaraz potem je zamknęła, jakby to, co miała powiedzieć było zbyt okropne i przerażające, żeby dało się przecisnąć przez gardło. Trzy razy westchnęła głośno. Potem wstała z fotela, a z komody, stojącej naprzeciw kominka wyciągnęła gruby zeszyt. Przekartkowała go. – Nie, nie przypominam sobie. Opowiedz o niej coś więcej, jak wygląda, co lubi jeść…
– No więc…Tak naprawdę nie wiemy o niej zbyt wiele. Jest zła i chce dostać się do Lotosowego Świata, żeby ukraść moc, która się w nim znajduje, to tyle. Musimy jeszcze odnaleźć czwartą płytę, ale nie dostałyśmy wskazówki, gdzie ona może być. Podpowiedzi zawsze znajdywałam pomiędzy siedemdziesiątą a siedemdziesiątą pierwszą stroną księgi.
– Mówiłaś mi o tym przed chwilą – przerwała Berta. – Zastanawia mnie tylko, dlaczego posłuchałyście nie wiadomo kogo, jakiejś karteczki włożonej między bajki. Ktoś was ewidentnie oszukuje!
– Ale…
– Nie trzeba być waszym sprzymierzeńcem, żeby wiedzieć o tych całych mocach. Mi na przykład powiedziałaś od razu, a nie ciekawiło mnie to i was nie pytałam.
– Ale ty…
– Nie jestem waszym sprzymierzeńcem. Przyjemnie mi się z tobą rozmawia, ale włamałyście się do mojego domu, w związku z tym nie ufam wam i nie chcę pakować się w sprawy, o których nawet wy macie mgliste pojęcie. Jak sądzę chciałybyście się u mnie zatrzymać. Mogę dać wam dwa pokoje – dodała usłyszawszy potwierdzenie. – Ale pod jednym warunkiem: przestaniecie szukać tych płyt i pojutrze (jutro pokażę wam Lisouszon) wrócicie do szkoły.
Kora już wstała, żeby zaprotestować, ale Nidalei weszła jej w słowo:
– Oczywiście. To niewiarygodnie bezmyślne z naszej strony, że dałyśmy się porwać temu niedorzecznemu pomysłowi. Cieszymy się, że wlała pani w nasze młode umysły trochę rozsądku.
– W takim razie jestem usatysfakcjonowana – powiedziała Berta ze śmiechem. – Zaprowadzę was do sypialni. Będziecie spały po dwie w jednym pokoju, więc dobierzcie się w pary i chodźcie za mną.
Kora skrzywiła się. Tysiąc razy bardziej wolałaby spać na deszczu niż obiecać komukolwiek, a zwłaszcza lisouszce, że przestanie szukać kamiennych płyt. Była w pokoju z Ori-Ann, która ostatnio zachowywała się dość dziwnie. Czuła, że musi wszystko z kimś przedyskutować, postanowiła więc wybrać się do Nidalei.